Kamil Berggruen, uczeń NLO SMS PZHL – nasz korespondent prosto ze Szwecji.
Wylot z Krakowa, przelot nad pochmurną Polską. Lot był już o 9 rano, ale po ostatnich 2 wczesnorannych biegach dałem radę wstać o 5, żeby dojechać na lotnisko :). Po 2 godzinach lotu wylądowaliśmy na małym lotnisku koło Morza Bałtyckiego.
W Szwecji przywitało nas słoneczko, ale było zimno ze względu na to, że ze wszystkich stron kraj otacza woda i dość mocno wieje. Następnie czekał nas 1.5 godzinny przejazd autobusem do samego Sztokholmu . Po 15 minutowym spacerku byliśmy już w małym hostelu, znajdującym się w podziemiach XVII wiecznej kamienicy na Starym Mieście. Miasto bardzo fajne, czyste, zadbane.
Ceny kosmiczne, butelka wody kosztuje około 15 zł, a o piwie nie wspomnę 😉 oczywiście dla taty.
Dzisiejszy dzień był spokojny, bez większych emocji. Po zakwaterowania się w hostelu poszliśmy szybko coś zjeść (o cenach nie wspomnę). Następnie kupiliśmy 24 godzinny bilet na mały statek, który kursuje co 20 minut i dopływa do najważniejszych punktów miasta. Przystaje miedzy innymi przy muzeum, w którym jest statek z XVI w. Miał on płynąć na podbój Polski, ale rozbił się po wyjściu z portu. W XX w. wyciągnięto go z wody i przekazano do specjalnie wybudowanego muzeum, które czynne jest bodajże od 1990 roku.
W muzeum jest 6 pięter, a na każdym niesamowita ilość atrakcji. Są nawet woskowe głowy, które mają pot na czole. Są to twarze odwzorowane na podstawie badań czaszek znalezionych w wodzie. Dziś jest to jedna z większych atrakcji w całym kraju. Statkiem opłynęliśmy miasto, a potem poszliśmy zjeść kolację. Ceny niewiarygodnie wysokie. W mieście spotkać można kibiców z całego świata.
W hostelu poznaliśmy Polaka, który przyjechał tutaj do pracy. Jutro najważniejsze – mecze!
Więcej o Mistrzostwach Świata w Szwecji na stronie SportoweFakty.